niedziela, 27 listopada 2016

Rozdział 7 Mecz koszykówki i nowa znajomość

Dźwięk. Irytujący dźwięk, który karze mi powrócić z błogiej nieświadomości do realnego świata. Powoli otworzyłam oczy by chwile później wyłączyć budzik, który spełnił już swoje dzisiejsze zadanie. Trochę zdrętwiałam, więc mocno się przeciągnęłam. Dobra, koniec leniuchowania czas iść do szkoły. Na początku wzięłam się za zrobienie starannie łóżka. Taki nawyk. Później wzięłam ubrania przygotowane zeszłego wieczoru i ruszyłam do łazienki. Tam wzięłam poranny prysznic. Następnie ubrałam czarną bieliznę, czarne jeansy z dziurami na kolanach, biała bluzkę z jakimś rysunkiem i do tego rozpinaną szarą bluzę z kapturem. Szybko zrobiłam delikatny makijaż jak zwykle podkreślając oczy czarnym eyelinerem. Gdy to skończyłam poszłam do kuchni zjeść śniadanie. Oczywiście naczynia zostawiłam niepozmywane mówiąc, że na to czas przyjdzie później. Poszłam do pokoju po plecak i przy okazji uchyliłam okno. Gdy kierowałam się w stronę wyjścia szybko się nakręciłam i zabrałam jeszcze telefon ze szafki nocnej. Gdy byłam już w korytarzu, założyłam skórzaną kurtkę, plecak na ramiona i wyszłam. Zakluczyłam drzwi i poszłam po moje cudeńko.  Szybko to ogarnęłam i 5 minut później byłam już w drodze do szkoły. Dzisiaj pozwoliłam sobie złamać kilka przepisów, ale uszło mi to na sucho. Gdy zajęłam już "moje" miejsce na parkingu, zauważyłam,że miejsca obok mnie są już zajęte, a to dziwne , bo jest jeszcze wcześnie. Jak to ja niewiele się przejmując ruszyłam  do mojej klasy, w której dzisiaj będę rozpoczynała lekcję. Byłam jedną z niewielu osób, która już tam była. Zajęłam swoje miejsce, czyli ostatnią ławkę i wyciągnęłam książki, sprawdzając pacę domową. Gdy już byłam pewna,że jest napisana perfekcyjne zadzwonił dzwonek głoszący rozpoczęcie lekcji. Po niespełna pięciu minutach przyszedł historyk. Rozpoczęła się lekcja. Najpierw sprawdzenie obecności, później zadania domowego, a następnie rozpoczęcie tematu lekcji. Słuchałam uważnie, zapisują co ważniejsze informacje i daty . Tym razem pan Harrison nie zadał nam pracy domowej. Kolejne lekcje płynęły zaskakująco szybko. Nawet geometria, choć pani Campbell wzięła mnie do tablicy z zadania domowego, ale nie zawahałam się ani razu. Cóż. Musiała mi wpisać A. Peszek. Teraz czas na w-f, a potem lunch. Nareszcie. Trochę zgłodniałam. Weszłam do szatni. Nie zwracając na nikogo uwagi szybko się przebrałam i ruszyłam na salę gimnastyczną. Zagrzmiał dzwonek. Co chwilę przybywało kolejnych uczniów mających teraz w-f. Na samym końcu wszedł Pan Jones. Zagwizdną trzy razy  gwizdkiem i kazał ustawić się nam w szeregu. Niezwłocznie wykonałam polecenie. Cholera. Muszę nad tym popracować. Przecież nie mogę  wciąż spełniać wszystkich poleceń. Cholerny nawyk. A wracając do rzeczywistości pan Jones zaczął mówić:
- Dzień dobry dziewczęta. Dzisiaj nie będziemy grać w siatkówkę tylko pogramy sobie w kosza.
Na te słowa większość dziewczyn jęknęła. Koszykówka. To brutalna gra, w której każdy może odegrać się na swoim wrogu. Mówi się, że dziewczyny w tej grze są delikatne, bo nie chcą połamać sobie paznokci. Chociaż to też prawda, ale dla niektórych to idealna okazja   by dać nauczce nielubianej dziewczynie, bo w końcu  przecież istnieje coś takiego jak faul. A w tej dyscyplinie i z chęcią zemsty może mieć poważne obrażenia. Mieliśmy policzyć do czterech. Ja miałam numer 3. Miałyśmy czteroosobową drużynę. Ze mną w składzie znalazła się Brown, którą jedyną tak jakby znałam, bo znałam tylko jej nazwisko. Była to szczupła,wysoka dziewczyna. Miała owalną twarz, mały zadarty nosek i pełne różowe usta. Była szatynką z blond ombre i  pięknymi dużymi błękitnymi oczami, które patrzą się na mnie przyjaźnie.Podeszła do mnie i z uśmiechem powiedziała:
- Cześć. Jestem Katy Brown. Będziemy razem w drużynie.
- Hej. Ja jestem Emilia Ramirez.
- Wiem. Cała szkoła o Tobie mówi. Wszyscy są zaskoczeni,że nie przyjęłaś oferty Torres i Williams. Moim zdaniem dobrze zrobiłaś, a ta akcja na stołówce była bezbłędna. To są puste laski, które myślą,że dzięki pieniądzom mogą wszystko, co przecież nie jest prawdą. Już raz się o tym przekonały, gdy dostały kosza od Christopera i Nicolasa. Raz nawet Taylor próbowała poderwać Malcolma, który już skończył szkołę i oczywiście olał ją ciepłym moczem, ale gdy Elizabeth się o tym dowiedziała była wściekła. Zmieszała Williams z błotem na oczach całej szkoły. Pamiętam ten dzień jakby był wczoraj. To było wspaniałe wydarzenie.
Dziewczyna mówiła, mówiła i jeszcze raz mówiła w ogóle nie dopuszczając mnie do słowa. Choć nie powiem chciałabym zobaczyć Taylor kiedy zostaje ośmieszana na oczach całej szkoły. Przez chwilę się zamyśliłam, ale Kate szybko sprowadziła mnie na ziemię:
-  Emilia słuchasz mnie ?
- Oczywiście.
- To dobrze. Wiesz Selena wciąż ma chrapkę na Nicolasa a Taylor wciąż podoba się Malcolm, ale nikomu tego nie pokazuje, bo nie chce żeby sytuacja znowu się powtórzyła. A i lepiej uważaj na tą Adrię.
Posłałam jej pytające spojrzenie.Ta widząc to szybko pospieszyła z tłumaczeniem:
- To jest tak jakby  ich szpieg. Wszystko co usłyszy idzie im powiedzieć. To istna plotkara, która chce się im wkupić w łaski. Dla mnie to jest osobiście żałosne. Przecież widać na kilometr, że one ją wykorzystują, ale nie jest mi jej żal. To wredna jędza, która uważa się z a nie wiadomo kogo...
Jej wypowiedź przerwał dźwięk gwizdka. Pan Jones kazał jedynkom i czwórkom usiąść, a trójką i dwójką ustawić się na stanowiska. Szybko zajęłam swoje miejsce. Zapanowała cisza, którą po chwili przerwał sygnał gwizdka. Gra się rozpoczęła. Piłka wylądowała w rękach przeciwnika, który zmierzał w kierunku mojego kosza. Szybko ruszyłam w jej stronę i skoczyłam, gdy chciała podać piłkę swojej koleżance. Z łatwością złapałam ją i ruszyłam w przeciwną stronę kozłując piłkę. Nagle naskoczyła na mnie pokaźnych gabarytów dziewczyna . Szybko rozejrzałam się dookoła oceniać sytuację. Kątem oka zauważyłam Kate po prawej, którą nikt nie osłaniał. Szybko zrobiłam zmyłkę niby rzucając do dziewczyny po mojej lewej. Katy przejęła piłkę i zrobiła slalom pomiędzy graczami już miała rzucać, ale nagle ta sama dziewczyna, która chciała mi zabrać piłkę stanęła przed nią. Szybko pobiegłam na lewo krzycząc:
- Katy !
Ta spojrzała na mnie i nie zastanawiając się długo podała mi piłkę. Sprawnie ją złapałam następnie zrobiłam dwutakt i strzał. Katy podbiega do mnie i przybija piątkę.Gramy dalej. Razem z Katy robimy jeszcze kilka takich akcji. Końcowy wynik to 10:2. Wygrałyśmy. Wchodzą następne dwie drużyny.
W jednej z nich jest Williams razem z Evans. Dopiero teraz się jej przyjrzałam.Jest to dziewczyna średniego wzrostu  o nieco zaokrąglonej figurze. Ma na sobie obcisłe różowe spodenki, które ledwo zasłaniają jej tyłek i neonową bokserkę, która dosyć mocno uwydatnia jej piersi, które zresztą na moje oko są sztuczne. Ma twarz w kształcie serca, duże pomalowane na krwistoczerwone usta,średni nos , na którym są piegi oraz zielone oczy, które patrzą się z wyższością na wszystkich w okół. Rozmawia teraz o czymś zawzięcie z Williams jednocześnie poruszając swymi blond włosami, które na pewno nie są naturalne. Parzę się na nią chwilę by po chwili usiąść na ławce i czekać na kolejny mecz. Dziewczyny ustawiają się na swoich miejsca i po chwili słyszymy  gwizdek. Patrzyłam na ten mecz ze stoickim spokojem, jednakże w środku moja szczęka znajdowała się na ziemi.Williams i Evans grały. Ale nie byle jak, szarpały podcinały nogi, popychały. Po pierwszych 5 minutach zeszła jedna zawodniczka, która chyba dostała w brzuch kolanem od Evans. Oczywiście nauczyciel niczego nie zauważył. Gra trwała nadal. Nie było już żadnej dziewczyny, która by nie dostała. Oczywiście jak było można się domyślić Taylor i Adria wygrały. Drużyna dwójek nie mogła już dalej grać, bo były całe poobijane dlatego oddały walkowerem 3 miejsce. Na te słowa pan Jones krzyknął:
- No to teraz walka o pierwsze miejsce. Drużyna trójek proszę wejść na boisko.
Spojrzałam się na Katy, która szła już zająć swoją pozycję. Wzięłam głęboki oddech i poszłam za jej przykładem.Na przeciwko mnie stała Williams, która patrzyła się na mnie z uśmieszkiem. To będzie ostra gra, pomyślałam i zaczął się mecz. Najpierw było spokojnie. Można powiedzieć cisza przed burzą. Razem z Katy zdobyłyśmy kilka punktów, one tak samo. Biegłam  z piłką w stronę kosza już chciałam rzucać, ale nagle usłyszałam krzyk po swojej prawej. Zobaczyłam tam Brown, która siedziała na podłodze i trzymała się za kostkę wykrzywiając twarz w grymasie bólu. Szybko do niej podeszłam nie zwracając uwagi na to ,że Evans zabrała mi piłkę i rzuciła do kosza zdobywając punkt. Podeszłam do szatynki, uklękłam przy niej i zapytałam:
- Co się stało ?
Ona spojrzała na mnie swoimi błękitnymi oczami, w których widziałam ból i powiedziała:
- Williams mnie po pchnęła jednocześnie podkładając nogę. Na dokładkę jeszcze mnie uderzyła w koskę. Chyba mam ją skręconą.
Pan Jones podszedł do nas pytając co się stało. Katy szybko wytłumaczyła mu sytuację, pomijając kwestię kto jej to zrobił choć nie mam pojęcia dlaczego. Podeszła do niej jakaś dziewczyna i zabrała ją do pielęgniarki. Zostałyśmy bez jednego zawodnika, jednakże ja nie zamierzałam się poddawać. Gra została wznowiona.Szybko przejęłam piłkę i ruszyłam w stronę kosza. Dwutakt, rzut i strzał. Wykonałam kilka takich serii zdobywając dużą przewagę. Dziewczyny chciały mnie sfaulować, jednakże nieudolnie. Były ostatnie minuty meczu.Szykowałam się do rzutu i trafiłam. Rozbrzmiał dźwięk gwizdka co oznacza,że mecz się skończył. Byłam cała spocona, na mojej twarzy było można zauważyć kropelki potu, które szybko otarłam i spojrzałam na tablicę z wynikami 16:8. Wygrałyśmy. Odwróciłam się w stronę Williams chcą jej posłać wredny uśmiech, jednakże jedyne co zobaczyłam do piłkę od kosza  lecącą w moją stronę z niesamowitą prędkością.

sobota, 26 marca 2016

Rozdział 6 Niezapowiedziany gość.- część 2.


Zaskoczyłam ją. Widziałam to po jej twarzy. Była w ewidentnym szoku, a przez chwilę widziałam też strach, który nie udolnie próbowała przede mną ukryć. Gdy już się opanowała zapytała:
- Elizabeth Ross ? Znasz ją ?
- Tak. Poznałam ją dzisiaj.- powiedziałam spokojnie.
- Czy mogę wiedzieć w jakiej sytuacji ? - zadała kolejne pytanie.
Zastanawiałam się przez chwilę co jej powiedzieć. Postanowiłam trochę podkoloryzować tą sytuację:
- Spotkałam ją w drodze do domu na parkingu. Chwilę porozmawiałyśmy na temat szkoły. Pytała się czy mi się tu podoba i odjechałyśmy.
Dobra. Nie podkoloryzowałam trochę tylko wszystko, ale widząc ulgę na twarzy mojej rozmówczyni wiedziałam, że dobrze zrobiłam. Tylko zastanawia mnie: Dlaczego tak zareagowała ?Czyżby nie przepadała za nią lub jej rodziną ? No i jeszcze ten strach, jakby się bała, ale co najdziwniejsze nie o siebie tylko... o mnie.Teraz na pewno nie odpuszczę. Muszę się dowiedzieć co spowodowało jej reakcję na tą dziewczynę. Trzeba to dobrze rozegrać. Najpierw zacznę neutralnie, obojętnie, jakbym nie widziała tego strachu w jej oczach. No to do dzieła:
- To jak. Zna pani ją ?
Widziałam jej niezdecydowanie jakby nie chciała mi udzielić o niej żadnej informacji, ale w końcu wzięła głęboki oddech i zaczęła mówić:
- Osobiście nie, ale znam jej opiekunów.
Zaraz coś mi tu nie pasuje.
- Opiekunów ?- spytałam nie kryjąc zdziwienia.
- Tak, opiekunów. Anastazja i Carlos White. To oni się nią opiekują, a także jej przyrodnim rodzeństwem.
- Ale jak to opiekunów ? Jakiego przyrodniego rodzeństwa ?- pytałam coraz bardziej zdziwiona.
Chociaż to było zbyt wiele informacji jak na raz dla mojego mózgu chciałam poznać więcej. Pani Scott zaczęła wyjaśniać:
- Tak. Elizabeth nie ma rodziców . Przynajmniej tyle mi wiadomo. Podobno ona i jej brat są kuzynostwem Anastazji. Pokłócili się ze swoją rodziną, a później się od niej odcięli. Anastazja z tego co mi wiadomo także była z nimi pokłócona, ale zaopiekowała się swoim młodszym kuzynostwem. Wraz z Carlosem zaadoptowali ich.
Byłam zdziwiona i zaskoczona. Nie spodziewałam się takiej historii po tej rudowłosej dziewczynie, ale zaraz:
- Ona ma brata ???
- Tak. Ma na imię Christopher. Mają tych samych rodziców, ale nie są spokrewnieni z  resztą przybranego rodzeństwa.
- Z resztą rodzeństwa ?
Na moje pytanie pani Scott pokręciła głową. Oczywiście można się było spodziewać jakie pytania zadałam później:
- To ilu ich jest ? Całego rodzeństwa ?
- Razem jest ich czworo. Trzech chłopców i jedna dziewczyna. Jak już wspomniałam Elizabeth i Christopher są rodzeństwem i zarazem kuzynostwem Anastazji. Natomiast pozostali chłopcy są młodszym rodzeństwem Carlosa.  Mają na imię Malcolm i Nicolas.
- A co się stało z ich rodzicami ??? - zadałam już któreś pytanie.
- Ich sytuacja jest trochę bardziej pokręcona.
- Dlaczego ? - oczywiście nie mogłam się powstrzymać.
- Chodzi o to, że Carlos i Malcolm mają tych samych rodziców, ale Nicolas już nie, bo on miał inną matkę. Niestety zmarła ona od razu po porodzie, więc jego ojciec zajął się nim i tak cała trójka wychowywała się razem. Matka Carlosa i Malcolma wybaczyła swojemu mężowi zdradę. Tak zdradę i przygarnęła Nicolasa traktując go jak swojego syna. Niestety oboje mieli wypadek samochodowy i zmarli. Jako,że Carlos był już wtedy pełnoletni zaopiekował się swoim rodzeństwem by później waz z Anastazją ich zaadoptować. Od tamtej pory nigdy się nie rozstali. Są bardzo zgraną rodziną. Choć początkowo ludzie myśleli, że mogą wystąpić nieprzyjemności między kuzynostwem Anastazji, a rodzeństwem Carlosa, nic takiego nie nastąpiło.  Co więcej stali się zgranym rodzeństwem.
- To ile oni mają teraz lat ?
- Elizabeth i Christopher mają po 19-naście lat, Malcolm ma 20 lat, a Nicolas 18 lat.
- To dlaczego Elizabeth chodzi do szkoły ??? Znaczy do mojej szkoły ? Przecież jest ode mnie o rok starsza i powinna już wyjść.- mówiłam dając kolejne fakty.
- Dlatego, że rodzina White wprowadziła się tu nie dawno, a raczej znów tutaj wróciła.
- Co ? - spytałam nic nie rozumiejąc.
- Chodzi o to,że ta rodzina wprowadziła się tutaj ponad 2 lata temu. Mieszkali tutaj przez rok, a później ni zowąd wyjechali i wrócili pod koniec wzeszłego roku szkolnego. W tym czasie kiedy na rok wyjechali rodzeństwo nie chodziło do szkoły z jakiś tam powodów. Teraz gdy wrócili Elizabeth i Christopher  postanowili dokończyć edukację tutaj wraz z Nicolasem, który pod koniec roku szkolnego zdał wszystkie egzaminy potrzebne na ostatnią klasę i teraz uczą się na Twoim roku.
- A  Malcolm ?- zadał kolejne pytanie.
- A Malcolm z tego co mi wiadomo pomaga swojemu  starszemu bratu w pracy.
- W pracy ? To gdzie pan White pracuje ?
- Carlos pracuje w...
Niestety pani Scott nie dokończyła wypowiedzi, bo zadzwoniła jej komórka. Wyciągnęła ją i czytała uważnie treść wiadomości jaką otrzymała. Ja w tym czasie spojrzałam na zegarek. Byłam w szoku. Otóż zegarek pokazywał, że jest już 19:16. Nie wiedziałam, że tyle czasu zajęła nam ta rozmowa. Następnie przypomniałam sobie, że nie mam jeszcze zrobionych zadań domowych. Chociaż bardzo chciałam dokończyć tą rozmowę widziałam po twarzy pani Scott, że jej wizyta w tym domu dobiegła już końca. Dowód mojego domysłu dostałam po chwili:
- Już ta godzina. Wybacz Emilio,ale już muszę iść.
Mówiąc to zaczęła już iść do drzwi. Oczywiście poszłam za nią. Podałam jej kurtkę i czekałam aż wyjdzie. Powiedziałam jej krótkie do widzenia i już jej nie było. Zamknęłam drzwi na klucz i ruszyłam do kuchni. Tam włożyłam naczynia do zlewu mówiąc sobie, że jutro posprzątam. Gdy to zrobiłam ruszyłam szybko do pokoju by zająć się wreszcie lekcjami. Uwinęłam się z nimi nadzwyczaj szybko. Pogratulowałam sobie, że wcześniej przeczytałam pierwsze rozdziały podręczników dzięki czemu szybciej mi poszło. Spakowałam książki do torby. Gdy już to zrobiłam dopiero teraz dopadło mnie zmęczenie po całym dniu. Wzięłam piżamę i ruszyłam do łazienki. Tam wzięłam prysznic, przebrałam się, zmyłam makijaż i wrzuciłam ciuchy z dzisiejszego dnia do kosza na brudy. Ogarnęłam łazienkę i ruszyłam do pokoju. Tam uszykowałam sobie rzeczy na jutrzejszy dzień szkoły i położyłam się do łóżka. Środa. Już jutro jest czwartek. Nie długo koniec mojego pierwszego tygodnia w nowej szkole. Kto wie ? Może nie będzie tak źle jak na początku myślałam. Wystarczy, że będę się trzymać mojego wcześniejszego planu, a wszystko będzie dobrze. Po tej ostatniej myśli poszłam spać.

sobota, 20 lutego 2016

Rozdział 6 Niezapowiedziany gość.- część 1

Stałam jak wryta. Kompletnie zapomniałam o tej kobiecie. Gdy się już jako tako ogarnęłam zaprosiłam ją do środka jak wymagała tego kultura. Powiesiłam jej płaszcz na wieszaku i zaprosiłam ją do kuchni. Tam nastawiłam wodę na herbatę. Przeprosiłam panią na chwilę i ruszyłam do pokoju po swoją herbatę. Gdy już byłam z powrotem w kuchni zrobiłam pani Scott gorący napój i otworzyłam jakieś ciastka, które wysypałam na talerz. Gdy już wszystko zrobiłam usiadłam przy stole na przeciwko mojego gościa myśląc, że lekcje będą musiały poczekać. Wzięłam głęboki oddech i zapytałam:
- Co panią do mnie sprowadza ?
- Ciekawość. -odpowiedziała po chwili.
- To znaczy ?- spytałam.
- Chciałam się dowiedzieć jak Ci się tutaj mieszka. Wszystko dobrze ? Nie ma żadnych problemów ?
- Jak widzi pani, jeszcze nie rozsadziłam tego domu.- powiedziałam z ironią.
- Właśnie widzę.- uśmiechnęła się delikatnie.- A jak w szkole ?
- Dobrze.- odpowiedziałam zdawkowo.
-  Jak Ci się podoba ?- kobieta nie dawała za wygraną.
- Buda jak buda. Nic nadzwyczajnego. - powiedziałam po chwili.
Kobieta rozszerzyła oczy ze zdziwienia, ale po chwili podjęła temat:
- A nauczyciele ? Przedmioty ? Nie są takie jak oczekiwałaś ?
Ta kobieta zaczyna mnie wkurzać. Co za durne pytania. Co ją to w ogóle obchodzi ? Dobra. Spokój. Wzięłam głęboki wdech i odpowiedziałam  :
- Nauczyciele jak nauczyciele. Nic nadzwyczajnego. Jedni lepsi, drudzy gorsi. Co nie zmienia faktu, że już ich nienawidzę zważywszy na to jaki zawód wykonują, czyli znęcanie się nad uczniami. To normalne, że nie pałam do nich z empatią zresztą jak każdy normalny uczeń.
Gdy mówiłam te słowa kobieta siedząca na przeciwko mnie ewidentnie była w szoku. Cóż, pewnie nie tego się spodziewała po wzorowej uczennicy. Jak widać pozory mylą. Uśmiechnęłam się i dokończyłam swoją wypowiedź:
- A jeżeli chodzi o przedmioty to oczywiście są dobre.Biorąc pod uwagę,że sama je wybierałam.
Pani Scott patrzyła się na mnie w milczeniu przez dłuższą chwilę. Ciekawe co teraz powie. Może wreszcie da sobie spokój ? Chwila otwiera usta, ale znowu je zamyka jakby się rozmyśliła. Siedzimy w milczeniu od dobrych pięciu minut i nic. Może przesadziłam ? Ale jeszcze nic takiego nie powiedziałam. O ruszyła się. No chociaż wiem, że żyje. Wzięła wdech i powiedziała:
- To dobrze. A masz może już jakieś koleżanki, przyjaciółki ?
Nie no. Tym pytaniem to mnie rozłożyła. HALO. Ja chodzę do tej szkoły z dwa dni i co ? Już mam mieć przyjaciółkę  od serca, której wyjawię moje największe sekrety ? Coś tu chyba jest nie tak. Dobra. Ta kobieta chce być miła to ja też powinnam. Więc z względnym spokojem odpowiedziałam:
- Poznałam kilka osób.
- O. A kogo ? - spytała nad wyraz rozweselona kobieta.
Dobra dziewczyno myśl. O. A może , i zanim pomyślałam wypaliłam:
- Selena Torres, Taylor Williams...
- Torres i Williams ?- spytała zdziwiona.
- Tak. Zna pani je ?
- Oczywiście. Wszyscy znają te nazwiska. Są to dwie najbogatsze rodziny w całym mieście.  Ich ojcowie to biznesmeni, którzy  mają wiele sieci sklepów. Nie tylko tutaj, ale w innych miastach też. Oni powiększają majątki, a ich żony wspomagają miasto  w ich imieniu. To właśnie im zawdzięczamy fundusze na nasze akcje. Ten dom powstał dzięki ich pomocy finansowej.
Tego się nie spodziewałam. Znaczy, wiedziałam, że są bogate, ale nie przypuszczałam ,że to dzięki ich kasie mam dach nad głową. Serio ? Lepiej być nie mogło. Mieszkam w domu ufundowanym przez Torres i William i dostaje ich pieniądze. Super, normalne ekstra. Chyba trochę za  długo myślałam, bo pani Scott patrzyła się na mnie dziwnie i powiedziała:
- Wszystko w porządku ?
- Tak. - powiedziałam, bo co innego mogłam powiedzieć.
Zaraz moment. Coś mi zaświtało tylko najpierw trzeba się upewnić, więc:
- Pani Scott ?
- Tak ?
- Jak długo pani tu mieszka ?
Chyba zdziwiłam ją tym pytaniem, ale odpowiedziała mi :
- Od urodzenia.
- Czyli zna pani większość tutejszych ludzi ?
- Tak. Większość tak. Ale o co chodzi ?
Dobra trzeba to wykorzystać. Zaczęłam mówić:
- Bo widzi pani. Spotkałam dzisiaj pewną dziewczynę. Widziałam ją po raz pierwszy w szkole, a że nie mieszkam tu długo to pomyślałam sobie ,że może pani wie coś na jej temat .
- Tak, a o kogo chodzi ?
- O Elizabeth Ross.

środa, 20 stycznia 2016

Rozdział 5 Historia imienia.

Ranek minął mi szybko i bez problemowo. W szkole na pierwszych lekcjach tak samo. Większość nauczycieli była w porządku, ale i znaleźli się tacy co wręcz przeciwnie. Historia z panem  Harrisem minęła szybko i ciekawie, Zawsze lubiłam ten przedmiot i na szczęście   nie zawiodłam się. Później miałam angielski z panią Lucy Mills. Była to kobieta idealna do tego przedmiotu, który także należał do moich ulubionych. Oczywiście szczęście nie trwa wiecznie jak było w moim przypadku. Po jakże dwóch ciekawych lekcjach przyszedł czas na horror. Inaczej mówiąc geometria. Nie dość,że ten przedmiot nie należy do moich ulubionych to jeszcze nauczycielka tego horroru pani Dahlia Campbell znienawidziła mnie od razu. Nie wiem za co, ale jej uczucie oczywiście było odwzajemnione. Co więcej. Okazało się, że tą lekcje będę miała z brunetką z stołówki. Bomba. Po niemiłosiernie długim czasie zadzwonił dzwonek. Z radością go powitałam oczywiście tylko w myślach. Nie chciałam by ktoś to zauważył. Nie należę do osób, które są wylewne w uczuciach. Nie. Tak samo jak nie potrzebuję towarzystwa. Wolę wieść życie samotnika. Zawsze tak było i będzie. Sama dokonałam takiego wyboru. Ten rok i jak wszystkie poprzednie miałam zamiar wtopić się w tłum. Być tak zwaną " szarą myszką". Nie potrzebuję rozgłosu. Mam nadzieję, że mój plan wypali. Wszystko się dobrze zapowiadało, aż do tej sytuacji w stołówce. Ok, chcę być nie zauważona,ale nie pozwolę sobie by ktoś mnie obrażał lub mną rządził. Co to, to nie. Rozważając tak dotarłam do swojej szafki, odłożyłam podręczniki i zabrałam strój na w-f. Ruszyłam w stronę szatni by tam się przebrać co szybko zrobiłam. Mój strój składał się z krótkich czarnych spodenek, białego t-shirtu i czarnych halówek. Zadzwonił dzwonek i ruszyłam w stronę sali gimnastycznej. Tam byli już uczniowie, których wciąż przybywało. W końcu przyszli wszyscy. Oczywiście i tutaj nie miałam szczęścia. Tym razem tą lekcję miałam dzielić z blondynką z stołówki. Co za pech. Wreszcie przyszedł nasz nauczyciel pan Jim Jones. Do niego to akurat nic nie miałam. Lubiłam w-f, a on wydawał się w porządku. Najpierw sprawdził obecność, a później powiadomił nas,że dzisiaj zagramy w siatkówkę. Dla mnie spoko. Najpierw mieliśmy rozgrzewkę. Później pan dobierał nas w pary:
- Brown będziesz z Evans.
Na te słowa obie dziewczyny się skrzywiły. Nauczyciel wyczytywał kolejne nazwiska, aż wreszcie dotarł do mnie:
-Ramirez . Ty będziesz z... Williams.
Nie za bardzo wiedziałam o kogo chodzi,ale moja wiedza szybko została zaspokojona, ponieważ w moją stronę szła ... Nie zgadniecie kto. Blondynka z stołówki. Tak teraz nie już blondynka tylko panna Williams. Świetnie. Po prostu świetnie.Powitała mnie z tymi słowami:
-Widzisz jakie masz szczęście Ramirez ? Każda tutaj dziewczyna chciała by być na Twoim miejscu.
- Dobra daruj sobie. Może zamiast gadać pokażesz co potrafisz.
Powiedziałam a ona tylko się uśmiechnęła. Pan Jones gwizdnął i pokazywał nam ćwiczenia, które mamy robić. Nie powiem zdziwiłam się, że moja partnerka nie robi żadnych problemów. Co więcej dobrze wykonywała ćwiczenia. Oczywiście ja nie byłam gorsza. Po skończonych ćwiczeniach przyszedł czas na mecz. Tak i oto byłam w grupie z panną Williams i innymi dziewczynami. Zaczęła się gra. Grałyśmy dobrze. Przynajmniej moja drużyna. Blondynka nie powiem nie źle grała. Ja jej wystawiałam, a ona celne zbijała, a czasami na odwrót. Szczerze mówiąc tak jakby tylko my dwie grałyśmy z naszej drużyny,a reszta dziewczyn trzymała się z boku , czasami zagrywając. Było 15:24 dla nas. Musiałyśmy zdobyć jeszcze jeden punkt i koniec meczu. Ja byłam na zagrywce i to ja musiałam go zdobyć. Odbiłam kilka razy piłkę o podłogę by później ją podrzucić i odbić. Nagle wszystko się zatrzymało. Widziałam jak piłka leci w stronę boiska przeciwnika. Dziewczyny szykujące się do odbioru. Aż wreszcie piłkę odbijając się o podłogę w prawym końcowym rogu boiska i gwizdek. Wygrałyśmy. Zdobyłam punkt. Wszystko wróciło do normy. Dziewczyny z mojej drużyny ucieszyły się , nawet ja pod wpływem radości przybiłam piątkę z Williams. Szybko się jednak ogarnęłam i wróciła obojętność. Pan Jones bardzo się cieszył z mojej i Williams gry, więc dał nam piątki. Zadzwonił dzwonek. Ruszyłam do szatni by się przebrać. Szybko ubrałam na powrót moje czarne rurki, białą bokserkę i czarną bluzę. Założyłam jeszcze wysokie czarne trampki i wyszłam z szatni. Skierowałam się w stronę mojej szafki. Tam schowałam strój, zabrałam portfel i ruszyłam do stołówki. Zabrałam sałatkę, jabłko, jogurt i dwie butelki wody. Za wszystko zapłaciłam i ruszyłam w stronę stolika tam gdzie wczoraj usiadłam. Miałam szczęście. Nikt tym razem mi nie przeszkodził. Najpierw wypiłam pół butelki wody. Co jak co, ale mecz był męczący. Następnie wzięłam się za sałatkę, którą szybko zjadłam by później wziąć się za jogurt. Niestety nie zjadłam go kiedy zobaczyłam,że jest z owocami. Ble. Nie wiem jak ludzie mogą takie coś jeść. Wypiłam całą wodę z butelki. Spojrzałam na telefon, który obwieszczał mi ,że za chwilę jest koniec przerwy. Tak więc zabrałam swoje rzeczy i poszłam je wyrzucić zostawiając butelkę wody i tacę, którą  odłożyłam na miejsce. Byłam już przy wyjściu, gdy weszły Williams i jej przyjaciółka. Ich wzrok oczywiście padł na mnie. Wiedziałam,że to nastąpi, więc im szybciej to nastąpi tym lepiej. Williams zabrała głos:
-No Ramirez jak się dobrze składa. Wybiła Twoja godzina. To jak ? Jaka jest woja decyzja ?
- Pamiętaj. Od tego zależy Twoja przyszłość w tej szkole. - dodała brązowowłosa.
- Dziękuje za przypomnienie...- powiedziałam na końcu zadając nieme pytanie dziewczynie.
Ta na szczęście się skapnęła o co chodzi i mi odpowiedziała:
-Selena. Selena Torres. A o jest Taylor Williams.
Przedstawiła siebie i przyjaciółkę. Powiedziałam:
- Nie mam ochoty z Wami rozmawiać. Odwalcie się ode mnie. Nigdy mnie nie spotkałyście.
Kiedy skończyłam ruszyłam w stronę drzwi. Tam poszłam do swojej szafki zabierając książki do geografii.Szybko poszłam do klasy zajmując swoje miejsce na końcu sali. Uczniowie zaczęli zajmować swoje miejsce. Zadzwonił dzwonek. Wszyscy byli już obecni i czekaliśmy teraz na pana Rogersa Cooka, nauczyciela tegoż przedmiotu. Kiedy przyszedł zaczęła się lekcja. Oczywiście słuchałam go uważnie robiąc staranne notatki. Geografia nie należała do moich ulubionych przedmiotów, lecz to nie znaczy, żebym ją olewała i miała złe stopnie. Zawsze do nauka pomagała mi oderwać swe myśli od problemów. Była tak jakby ucieczką. Dlatego zawsze byłam wzorową uczennicą. Nigdy nie miałam problemów, nauczyciele mnie lubili. Moje tak jakby zamiłowanie do nauki nie wzięło się znikąd. Jak już wspomniałam do było oderwanie od rzeczywistości, która była dosyć brutalna dzięki mojej ciotce... Nagle usłyszałam dzwonek. Szybko zapisałam zadanie domowe z tablicy i ruszyłam do szafki by zabrać plecak, do którego włożyłam geografię, muzykę historię i geometrię oraz wodę. Zamknęłam ją i ruszyłam do sali gdzie mamy zajęcia z muzyki.

Muzyka. Tak. To jest druga rzecz, która odrywa mnie od świata. Uwielbiam wsłuchiwać się w melodię instrumentów, które pod wodzą wybitnych kompozytorów, muzyków tworzą niezapomnianą melodię, historię życia. Tak dla mnie to historia życia, ponieważ każda melodia, piosenka została stworzona poprzez jakieś ważne wydarzenie w życiu jego stwórcy, który pragnie upamiętnić ją właśnie tą melodią, pieśnią. To nic innego jak wyrażenie swoich uczuć poprzez muzykę. Dlatego tak ubóstwiam  muzykę. To nie tyko  dźwięki odgrywane przez kompozytorów. Nie. to przede wszystkim  ich historia i chęć wykrzyczenia swoich uczuć. Ja też chciałabym umieć powiedzieć o swoich uczuciach, ale niestety nie potrafię.

Zamyślenia wyrwał mnie głos. Kobiecy głos. Oburzony głos. Potrząsnęłam głową i spojrzałam przed siebie. Tam zobaczyłam... Nie da się tego opisać. Dziewczyna. Piękna dziewczyna. Wysoka, szczupła, ale zaokrąglona tam gdzie powinna. Ubrania z najwyższej półki. Pozycja zgrabna i pełna gracji. Aż wreszcie twarz. Niezapomniana. Choć widać na niej oburzenie to i tak jest zjawiskowa. Owalna twarz. Pełne różowe usta. Zgrabny nos. Blada cera, która ach tak kontrastuje z jej ostro rudymi falowanymi włosami sięgających jej do łopatek. I oczy. Tak. Piękne zielone oczy ciskające w moją stronę błyskawice  i zniecierpliwienie. Jeszcze raz pokręciłam głową i spojrzałam na nią mówiąc:
- Przepraszam,zamyśliłam się.
- No to właśnie widzę. Ale naprawdę,żeby mnie nie zauważyć.
Ogarnęło mnie zirytowanie i powiedziałam:
- No nie następna się znalazła. Heloł ja tu jestem dopiero drugi dzień, więc nie oczekuj,że znam od razu całą śmietankę towarzyską waszej szkoły.
Dziewczyna chciała coś powiedzieć, ale nie dałam jej dojść do słowa mówiąc dalej już poważnie zirytowana:
- Co może i Ty mi powiesz, że dajesz mi czas do jutra, żebym przemyślała swoją sytuację, i jutro Cie przeprosiła, bo inaczej mnie zniszczysz ?  Jeżeli tak to odpuść sobie, bo tego nie zrobię. Już tak mam przesrane u Williams i Torres, więc Ty mi odpuść. A tak w ogóle to kto Ty jesteś ? Jeszcze Cię nie widziałam...
Podniosła rękę na znak, żebym się przymknęła. Nie chętnie, ale zrobiłam to. Dziewczyna zmierzyła mnie wzrokiem i powiedziała:
- Nawet mnie nie porównują do tych zapatrzonych siebie laluń jakimi są Williams i Torres. Są wszystkim co garnę u ludzi. Zarozumiałe, wywyższają się od innych tylko dlatego, że mają bogatych rodziców. Żałosne. Obrażasz mnie porównując mnie do nich, a jeżeli chodzi o przeprosiny to powinnaś to zrobić, bo tego wymaga kultura osobista.
- Przepraszam, ale trochę się wkurzyłam.
- Dobra. Wybaczam, a teraz lepiej ić już na lekcję jeżeli nie chcesz opuścić ją całą.
- Zaraz to, która już jest ? - spytałam zdziwiona.
- Od 15 minut trwają lekcję. Lepiej leć.
Powiedziała rudowłosa,a ja jak na zawołanie ruszyłam biegiem w stronę klasy. Gdy już miałam wchodzić usłyszałam za sobą wołanie nie znajomej, więc się odwróciłam:
- Tak na marginesie Ramirez. Nazywam się Elizabeth. Elizabeth Ross.
Mówiąc to odwróciła się i z gracją wyszła z budynku. W szoku stałam sama na korytarzu aż wreszcie wzięłam się w garść i weszłam do klasy. Oczywiście wszyscy spojrzeli się na mnie. Przeprosiłam panią Ashley Lewis, nauczycielkę muzyki za spóźnienie i usiadłam na swoje miejsc. nie zwracałam uwagi na spojrzenia Williams i Torres , ani na to co mówiła nauczycielka. Mechaniczne pisałam notatkę. Myślami wciąż błądziłam do pięknej dziewczyny. Elizabeth. Trochę staroświeckie imię jak na te czasy no ale imienia się nie wybiera.
Ja mam na przykład Emilia, ale mi się nawet to imię podoba. Rodzice je wybrali chociaż inni chcieli, abym miała imię po babci czyli Anna. Podobno to była taka tradycja,że pierwsza  dziewczyna urodzona w mojej rodzinie otrzymywała mechanicznie imię po babci. Moi rodzice jednak się zbuntowali. Nie chcieli bym miała na imię Anna i jestem im bardzo wdzięczna za to. Podobno chcieli właśnie Emilia dlatego,że najlepsza przyjaciółka mamy, a zarazem moja matka chrzestna miała tak na imię. Dlaczego właśnie po niej ? To proste. Odbierała mój poród. Było to całkiem nie spodziewanie. Były na spacerze,bo był to okres świąteczny. Miałam się urodzić dopiero w styczniu, ale postanowiłam wcześniej odwiedzić ten świat.   Tak urodziłam się cztery  dni po Wigilii. 28 grudnia. Emilia, przyjaciółka mamy wezwała karetkę kiedy mamie odeszły wody, ale było za późno. Sama musiała odebrać poród, a warunki nie były najlepsze. No przecież park i to jeszcze w ostrą zimę nie jest najlepszym miejscem na poród. Ale właśnie w takim miejscu przyszłam na świat. Karetka dosyć szybko przyjechała i zabrała mnie i moją mamę do szpitala. Tam zrobili mi badania, ale przeziębiłam się co nie wróżyło dobrze noworodkowi i to jeszcze wcześniakowi. Chociaż z tym bym się kłóciła, bo okazało się, że miałam przyjść na świat pod koniec grudnia, więc to  się zalicza do przyjścia w odpowiednim czasie. Dobra nie za bardzo w odpowiednim, ale jednak.
Na takich wspomnieniach zeszła mi cała lekcja. Szybko się spakowałam i ruszyłam na parking. Tam szybko odpaliłam maszynę i ruszyłam do domu. Najpierw zrobiłam sobie obiad, czyli zupę pomidorową. Ostatnio coraz bardziej ją lubię, jednak i tak nie przebije rosołu. Gdy zupa była gotowa nalałam sobie porcję, którą ze smakiem zjadłam, a później jeszcze dwie dokładki. Zostało mi jeszcze trochę,więc to będzie też moja kolacja.  Następnie poszłam do kuchni pozmywać po sobie. Gdy już to zrobiłam poszłam do pokoju. am wyłożyłam książki. Poszłam jeszcze zrobić sobie herbatę i gdy znów szłam do pokoju tym razem z herbatą usłyszałam dzwonek do drzwi. Tak mam takie cacko. Poszłam odnieś herbatę do pokoju myśląc jednocześnie jak spławić natręta. Dzwonek zadzwonił jeszcze raz i jeszcze raz. Ktoś się tu niecierpliwi. Wreszcie stanęłam przed drzwiami. Wzięłam głęboki oddech i otworzyłam je. Na progu stała uśmiechnięta pani Scott,

poniedziałek, 11 stycznia 2016

Rozdział 4 Pierwszy dzień szkoły.

Dźwięk. Dźwięk, którego tak bardzo nienawidzę. Otworzyłam oczy i wyłączyłam to irytujące urządzenie jakim jest budzik. Wstałam z łóżka i zabierając uszykowane wczorajszego wieczora rzeczy ruszyłam do łazienki. Tam wzięłam  szybki prysznic, zrobiłam makijaż:nałożyłam fluid, tusz do rzęs i zrobiłam czarne mocne kreski oraz rozpuściłam włosy. No i oczywiście strój w postaci czarnych rurek, koszula w czerwono-czarną kratkę.Po szybkim ogarnięciu łazienki ruszyłam do kuchni zrobić sobie śniadanie, które w mig zjadłam. Następnie ruszyłam do pokoju zabrać plecak uprzednio sprawdzając czy wszystko wzięłam. Po upewnieniu się zarzuciłam go na ramię, schowałam telefon do kieszeni spodni sprawdzając jednocześnie godzinę. Była 7:40. Skierowałam się do holu by tam założyć czarne wysokie buty i tego samego koloru skórzaną kurtkę. Wróciłam się jeszcze do kuchni po klucze od domu i motocyklu, by potem nareszcie ruszyć do wyjścia. Dom zamknęłam na klucz i ruszyłam do garażu. Plecak założyłam na ramiona, kask na głowę i wyprowadziłam swoją maszynę. Wszystko zamknęłam i ruszyłam w kierunku szkoły. Po drodze wstąpiłam jeszcze do sklepu po butelkę wody i podjęłam dalszą podróż. Szybko zajęłam "swoje" miejsce na parkingu szkolnym. Gdy już zdjęłam kask i włożyłam go do  schowka, którego zamknęłam przeczesałam włosy. No to co. Do dzieła, pomyślałam. Cała szkoła dzieliła się na trzy budynki plus dyrekcja . No i jeszcze małe pomieszczenie, które jak się domyśliłam było stołówką. Pierwszą lekcję miałam w budynku pierwszym, więc tam skierowałam swe kroki. Szybko odnalazłam odpowiednią salę i zajęłam miejsce. Było już tam parę uczniów, którzy otaksowali mnie wzrokiem, ale ja nie zwróciłam na to uwagi i usiadłam w ostatniej ławce. Spojrzałam na zegar, który pokazywał,że za pół minuty powinien być dzwonek na lekcję. Omiotłam jeszcze raz salę. Nic nadzwyczajnego. Ławki, krzesła, biurko nauczycielskie, tablica oraz różnorodne mapy i inne rzeczy potrzebne do tego przedmiotu. Zadzwonił dzwonek. Dopiero teraz zobaczyłam, że sala jest już pełna i przez drzwi wchodzi postawny mężczyzna.Na moje oko ma trzydzieści osiem lat. Jest wysoki, ma brązowe włosy, łagodne rysy twarzy. Ma luźną postawę. Jednakże najbardziej co przyciągało w jego wyglądzie były oczy. Błękitne oczy, które błyszczały niesamowicie i tym samym odmładzały go o dziesięć lat. Stanął koło biurka i z uśmiechem spojrzał po klasie na dłużej zatrzymując się na mnie. Po chwili powiedział:
-Witajcie drodzy uczniowie. Jest mi niezmiernie miło znowu Was zobaczyć po wakacjach. Zapewne wszyscy mnie tu już znacie, ale jest wśród Was osoba, która dopiero zaczyna edukację w tej szkole. Tak więc jestem profesor Harrison George i uczę historii.
Na tę słowa wszyscy obrócili twarz w moją stronę. A profesor zaczął mówić dalej:
- Tak jak już zauważyliście osoba, o której mówię siedzi na końcu sali. Podejć tu do mnie młoda damo.
Niestety, musiałam ruszyć się z miejsca i pomiędzy ławkami  ruszyłam w stronę nauczyciela. Gdy to zrobiłam odwróciłam się do całej klasy.
-Przedstaw się i opowiec coś o sobie.-powiedział nauczyciel.
Oczywiście. Można to było przewidzieć, co oczywiście przewidziałam i jako tako coś na kształt przemowy wymyśliłam, ale teraz patrząc na tych ludzi postanowiłam to skrócić do absolutnego minimum, więc:
- Nazywam się Emilia Ramirez i nie pochodzę stąd. Lubię słuchać muzyki i  czytać książki. No i uwielbiam jeździć na motocykle.
Skończyłam moje krótkie przedstawienie i za zgodą nauczyciela ruszyłam do ławki.  Tam usiadłam i nie zwracając uwagę na nauczyciela zapatrzyłam się na obraz za szybą. Ogarnęłam się dopiero, gdy usłyszałam dzwonek na przerwę.Reszta lekcji przepłynęła tak samo: powitanie, ogłoszenie o nowym uczniu, moje przedstawienie, zajmowanie prze ze mnie  miejsce, a dalej już nic nie słuchałam. Po czwartej lekcji czyli wychowaniu fizycznym była przerwa na lunch. Jako, że już pamiętałam gdzie jest stołówka  ruszyłam w tamtą stronę. Tam ustawiłam się do kolejki, by potem włożyć jedzenie na tacę i zapłacić. No i teraz problem: Gdzie ja mam usiąść ?!?!  Wszędzie były zajęte miejsca aż wreszcie zauważyłam pusty stolik. Zauważyłam go dopiero teraz, ponieważ stoi bardziej na poboczu. Gdy byłam w połowie drogi nagle ktoś stanął mi na drodze. Ooo a raczej dwa ktosie. Były to dwie dziewczyny. Jedna była ciemną blondynką o niebieskich oczach. Wysoka, szczupła. Druga także była wysoka i szczupła, lecz ona miała brązowe włosy i tego samego koloru oczy. Obie  były dosyć ładne, ale moim zdaniem za dużo makijażu. Obie  otaksowały mnie wzrokiem raz, drugi, aż wreszcie blondynka powiedziała:
- A to Ty jesteś Emilia Ramirez ?
- Tak to ja. - powiedziałam.
- Ta nowa z naszego rocznika ? -spytała brązowowłosa.
- Zależy, o którym mówisz.- powiedziałam już trochę zirytowana.
- Z ostatniego oczywiście. A niby na jaki wyglądamy ? W ogóle dziwię się, że nas nie znasz.-mówiła brązowowłosa.
- O przykro mi.- mówiłam z udawanym żalem- To kim jesteście ?
Ich miny były bezcenne. Najpierw były zszokowane , a później były po prosty wściekłe. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę jaka cisza panuje na stołówce. Spojrzałam po bokach i zobaczyłam, że wszyscy zastygli i patrzą się na nas. Blondynka postanowiła  wreszcie zabrać głos:
- My przeciwieństwie do Ciebie  liczymy się w tej szkole. Jesteśmy najbardziej popularnymi dziewczynami w szkole, więc trochę szacunku dziewczynko.
Wkurzyłam się. Nikt nie będzie mi mówił do kogo mam mieć szacunek, a do kogo nie. Wzięłam głęboki wdech i powiedziałam:
- Nie mów mi do kogo mam mieć szacunek,a do kogo nie. To ja o tym decyduję, a nie Ty.
Zaskoczyłam ją tą odpowiedzią, Tym razem  to brązowowłosa wzięła głos:
- Nie mów tak do niej. Prawda jest taka, że my się tu liczymy a Ty nie. Jeżeli nas przeprosisz i wyrazisz skruchę przemyślimy to i może damy Ci szansę byśmy zaczęły od początku. Kto wie może się zakolegujemy. Masz czas do jutra.
Powiedziała i odeszły nie dając mi nawet odpowiedzieć. Pokręciłam głową i ruszyłam do mojego celu. Tam usiadłam i ze spokojem zjadłam lunch chociaż przez tą sytuację straciłam apetyt. Następne dwie lekcje przeminęły szybko, choć na ostatniej spotkała mnie przykra niespodzianka. Okazało się, że na te zajęcia chodzą także blondynka i brązowowłosa z stołówki. Ta lekcja ciągła się niemiłosiernie. Gdy zadzwonił dzwonek szybko wypadłam z klasy i ruszyłam na parking. Tam szybko wskoczyłam na maszynę i pojechałam do domu. Po drodze jak wcześnie miałam w zamiarze poszłam do sklepu i wróciłam do domu. Tam zrobiłam obiad i zjadłam go oglądając film. Posprzątałam w kuchni i poszłam do pokoju. Tam rzuciłam się na łóżko. Po chwili założyłam słuchawki, które podłączyłam do telefonu i zaczęłam słuchać muzyki. Przy utworze Chopina, który nie wiem jak znalazł się na moim telefonie zasnęłam. Obudził mnie trzask. Szybko otworzyłam oczy i rozejrzałam się po pomieszczeniu. Odgadłam, że tym przedmiotem, który spowodował ten hałas był mój telefon. Podniosłam go i zobaczyłam na wyświetlaczu, że jest 22. Zdziwiłam się. Tak długo spałam ? Nie możliwe. A jednak. Zegar na ścianie w kuchni mówi prawdę. Jakie jeszcze było moje zdziwienie kiedy poczułam, że nadal jestem śpiąca. Pokręciłam z  niedowierzaniem głową. Poszłam do łazienki. Wykąpałam się, ubrałam w piżamę, zamknęłam drzwi  na klucz, uszykowałam rzeczy na jutro, podłączyłam telefon i położyłam się. Myślałam co mi powiedziała ta dziewczyna w stołówce. Pierwsza myśl  to oczywiście nie ,ale po namyśle nie wiem co mam im powiedzieć. Z jednej strony nie mam zamiaru się poniżać i rozstawiać po kątach, ale z drugiej... NIE !!! Nie ma żadnej drugiej strony. decyzja została podjęta. Dobra, a teraz idź spać. Rozkazuje sobie w myślach. Tak, bo ja to mogę robić, ale innym nie pozwolę. Zasnęłam z uśmiechem na ustach.